poniedziałek, 17 września 2012

everything and nothing

Lektura ostatniego posta Julii zainspirowała mnie do napisania filozoficzno-dydaktycznego tekstu zachęcającego do wnikliwej analizy własnego bytu. Jednak kiedy otworzyłam roboczy "mix" i zobaczyłam te wszystkie zdjęcia zrobione ot tak przy okazji, zrezygnowałam z ambitnego przemówienia. Na naszym blogu obraz i słowo są traktowane na równi, dlatego aby nie naruszyć równowagi, prawienie morałów zostawiłam sobie na jakieś ponure jesienne popołudnie. 


Najlepszy moment moich spotkań z Julią nadchodzi kiedy kończą się zapasy wszelkich nowinek oraz ploteczek i przechodzimy do etapu rozmów o wszystkim i o niczym. Wtedy automatycznie sprint zmienia się w leniwy spacerek, piski przechodzą w niższy rejestr, a ręce, obolałe od intensywnej gestykulacji, nadal gestykulują... ale trochę mniej. Ten dzisiejszy post właśnie należy do tego niezwykle zajmującego drugiego etapu.



Ostatnio dużo było o zmianach, mogę spokojnie powiedzieć, że na ten weekend zacumowałam na wyspie "spokój". Bez szczególnego pośpiechu zmieniałam piżamę na coś bardziej wyjściowego dopiero ok. 14, żeby wcześniej móc przez kilka godzin siedzieć w wałach pościeli i czytać "Wędrujące dżinsy" zagryzając tiki-takami.W mojej fascynującej historii nie będzie żadnego punktu kulminacyjnego. Spędziłam te dwa dni napawając się spokojem i wszystkimi przyjemnościami z nim związanymi.







Po upragnionym odpoczynku myślałam, że z impetem wtargnę do poniedziałkowej rzeczywistości wcale nie zauważając co się od piżamowej niedzieli zmieniło. Ku mojemu ogromnemu zdziwieniu ambitny plan, nie przejmowania się niczym co na to nie zasługuje, nie wypalił. Widocznie w moim przekonaniu wszystko jest wystarczająco godne całodziennych stresów. I tak właśnie zostałam przygnieciona obowiązkami i tylko momentami słychać moje ciche zdławione chlipnięcia.







Naszły mnie nawet straszliwe myśli: "poddaje się!". Jednak oswajanie się z taką decyzją sprawiło, że wcale Jagny machającej białą chorągiewką nie pokochałam. Wręcz przeciwnie, wydawała mi się obca i żałosna. Tak właśnie wyszłam z opresji z przekonaniem, że (jak zawsze powiada moja mama) najważniejsze jest zdrowie. Dodam: i dobry humor. Bo co jak co, ale pokryta zmarszczkami nie będę z rozrzewnieniem  wspominać 5 z polskiego.










Jagna.

5 komentarzy: