środa, 8 sierpnia 2012

Friends will be friends


Dzisiaj wyjątkowo nie będzie o modzie. Ani nawet o przecenach. Niespodzianka! Street fashion też nie będzie głównym tematem. Dzisiaj będzie o nas, a raczej o tym co łączy nas od dobrych dziewięciu lat. Będzie o przyjaźni.



Pamiętam ten dzień, ten pierwszy dzień szkoły. W nienagannie czystych bucikach, ocierając ostatnie łzy strachu, z niebieskim tornistrem na plecach(zawsze byłam królową stylu!) wkroczyłam do sali. Usiadłam grzecznie w ławce z miłą blondyneczką (Marta, pozdrawiam!), a za mną rozgrywał się niemały spór. Dwie dziewczynki płakały, kłócąc się o miejsce ze swoją ulubioną koleżanką. Właśnie ta koleżanka zwróciła moją uwagę. Ciemna, owita w jakieś frędzlowate wdzianko, z ognikami w oczach. "Musi być Amerykanką"- w mojej siedmioletniej głowie pojawiła się niedorzeczna myśl. Nie wiem, kiedy zaprzyjaźniłam się z Jagną, ale już w drugiej klasie szkoły podstawowej skakałyśmy razem po ławkach, lepiłyśmy bałwany i podziwiłyśmy nasze dodatki do szatek podczas uroczystości pierwszej Komunii Św.





Nie zawsze było kolorowo. Czasami wręcz skakałyśmy sobie do gardeł. Przez co to nie przeszłyśmy... Był płacz, wrzask, skarżenie, obgadywanie. Wspominając ostatnie konflikty (te sprzed roku, czy nawet pary miesięcy), choć wtedy nie było mi do śmiechu to teraz uśmiecham się do tych wspomnień. Modnie ubrane dziewczyny stojące w grupce i krzyczące na siebie :) Od raz widać różnice osobowości! Jedna płacze, druga wrzeszczy, ktoś się głupio uśmiecha a inna milczy próbując uspokoić skołatane myśli. Ale przecież musi być gorzej, żeby potem było lepiej! Przyszła zima, zainteresowanie modą, plany, marzenia, aż w kocu 3 luty i trach! Mamy bloga.




Nie wiem czy może być idealnie, ale wierzcie mi, od tego czasu jest. Nie wiem też czy to blog nas połączył czy po prostu dojrzałyśmy. Są spotkanie, gadanie do nocy. Jest śmiech, kawa (z karmelem oczywiście!). Czytanie gazet, słuchanie muzyki, obgadywanie wszystkiego co się da, huśtanie na huśtawce. Jest wszystko co może być, a czasem nie ma po prostu nic. I najlepsze jest to, że wtedy tez jest cudowanie. Więc dziękuję Ci kochana za to wszystko co się wydarzyło w tym roku. Za to, że czasami czuję zupełną pustkę, nie wiem co będzie ze mną, z moją przyszłością a tu nagle pojawia się moja mała indianeczka i już wszystko układa się w całość. Nie wiem co będzie w przyszłym roku, co będzie za pięć lat, ale mocno wierzę w to, że przyjaciele pozostaną przyjaciółmi. 






Dziś jest ckliwie, Mercury śpiewa, a ja wspominam. Jagna pewnie dodaje posta, a ja już grzeję się w Afryce. Miłego tygodnia i pozdrawiam z Maroka :)






Julia

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz